ul.Gen.Sikorskiego 25,
23-204 Kraśnik

81 8256986
rey@rey.edu.pl


24.04.2020 r. odbył się finał ogólnopolskiego konkursu literacko – plastycznego pt. „Polskie serce pękło. Katyń 1940” zainicjowanego przez Marszałek Sejmu Elżbietę Witek. W Komitecie Honorowym konkursu znaleźli się: prezydent Andrzej Duda, ministrowie: obrony narodowej Mariusz Błaszczak, spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński, edukacji narodowej Dariusz Piontkowski oraz prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek.Telewizja Polska oraz TVP Parlament przeprowadziły transmisję z ogłoszenia wyników. Z dumą informujemy, że wśród autorów nagrodzonych prac jest uczeń naszej szkoły – Jakub Chmielewski z klasy 1b - który otrzymał wyróżnienie i zajął IX miejsce w kategorii prac literackich za opowiadanie pt. „Tajemnica zakurzonego notesu”. Opiekunem Jakuba była p. Elżbieta Zapalska.

Warto dodać, że na konkurs nadesłano blisko 700 prac, tym bardziej jest nam miło, ze spośród tak licznego grona uczestników na wyróżnienie i uznanie zasłużył uczeń „Reja”.

    

 

Relacja TVPhttps://www.tvpparlament.pl/aktualnosci/polskie-serce-peklo-katyn-1940-ogloszono-wyniki-konkursu/47726419 (09:45 min.)

 

Praca konkursowa Jakuba Chmielewskiego:

„Tajemnica zakurzonego notesu”

***

     Lotnisko w Moskwie żegnało mnie wiosennym chłodem. Start samolotu wciskał w fotel, a palce mocno zaciskały się na poręczach. Przez malutkie okienko widziałem ziemię rosyjską, która z każdą chwila się oddalała. Wkrótce zniknęła, a dostrzec można było już tylko burzowe chmury. Mimo niepewnej pogody, lot przebiegał bez zakłóceń. W spokoju mogłem słuchać muzyki i oddać się refleksji. Postanowiłem nawet, że napiszę wiersz. Może nie byłem poetą takim jak Adam Mickiewicz czy Jan Kochanowski, ale głęboko wierzyłem w swoje zdolności twórcze. Niestety, nic mi nie wyszło i musiałem przełknąć gorycz porażki. Moja podróż dobiegała końca. Była to dwudziesta wizyta
na rosyjskiej ziemi. Każda podróż do dawnego Związku Sowieckiego wyzwalała we mnie wiele emocji. Od rozpaczy i wściekłości po dumę z wszystkich poległych Polaków. Podziwiałem ich za to, że do ostatniego uderzenia serca potrafili walczyć o swoją ojczyznę. Ta, powalona wieloma ciosami i zdradą, wstawała silniejsza – właśnie dzięki takim ludziom, którzy nie wstydzili się jej i kochali ją. Dzisiaj jest potężniejsza niż kiedykolwiek. Nie wiem, czy jest na świecie kraj, który przeszedł tyle, co Polska. Niektórzy nie potrafią jednak tego doceniać. Dlatego co roku jestem w miejscu, gdzie polskie serce pękło. Zostało roztrzaskane na 21 768 kawałków... „Katyń - to mówi samo za siebie. Tysiące jeńców, tysiące braci za honor i prawdę swym życiem płaci”. Jest to również miejsce, gdzie pękła część serca mojej rodziny...

     Był 3 kwietnia 1998 roku. Obudziło mnie głośne pianie Prezesa. Tak nazywał się kogut państwa Kurykowiczów. Codziennie wchodził na budę i dawał wspaniały popis swoich umiejętności. Szybko zerwałem się z łóżka. Pamiętam, że miałem bardzo dużo rzeczy do zrobienia, więc nie chciałem marnować czasu, który bezlitośnie płynął do przodu. Moje sobotnie poranki wyglądały bardzo podobnie. Najpierw modlitwa, potem śniadanko – oczywiście chleb w jajku, który mogłem jeść ciągle, a zawsze smakował tak samo dobrze. Następnie przemycie twarzy. Pamiętam, że wtedy wyskoczyło mi kilka krost, więc postanowiłem ułożyć fraszkę. Zaśmiałem się i „zakopałem” ją w mojej głowie. Założyłem swoje domowe ubranie, to znaczy czarna bluzkę, niebieskie jeansowe dzwony i gumiaki. Po długiej mroźnej zimie nareszcie przyszła wiosna. Kwiaty zaczęły kwitnąć, dało się słyszeć śpiew ptaków. Przyroda ponownie budziła się do życia. Mama zrobiła mi listę zakupów, która wykraczała ponad moje oczekiwania. Znajdowało się tam chyba ze sto produktów. Ponownie dałem się nabrać. Mama często lubiła mnie wkręcać, oczywiście z wzajemnością. Ucałowałem ją w policzek, wziąłem odpowiednią listę, rzuciłem miłe słówko i wybiegłem z domu. Wsiadłem na swojego górala, którego dostałem od prababci na moje dziesiąte urodziny. Mimo że miałem już o pięć więcej, to dalej mogłem na nim jeździć. Był dla mnie bardzo ważny i codziennie przypominał mi o babci Jasi. Zawsze wsiadając na niego czułem jej obecność. Wierzyłem, że w niebie jest jej lepiej, byłem pewien, że patrzy na mnie i uśmiecha się. Uwielbiała to robić. Ona zaszczepiła mi skłonność do cieszenia się każdą chwilą w życiu. Zmarła w wieku 90 lat, także naprawdę miała za sobą duży bagaż doświadczeń. Dziadka, niestety, nie miałem okazji poznać, a babcia nigdy nie chciała o nim rozmawiać. Wiedziałem, że gdzieś w domu znajduje się bordowy notes, w którym mógłbym znaleźć prawdę o nim. Nigdy jednak nie zebrałem się na odwagę, aby go odnaleźć.

Miasto było o dziwo spokojne. Zawsze w soboty sklepy są wypełnione ludźmi, ciężko nawet
o miejsce na parkingu. Tymczasem korków brak, a zatłoczone na co dzień ulice były puste. Nie pamiętam, kiedy rondo przy Powstańców Śląskich było tak ciche i pozbawione życia. Nie wiedziałem z czego to wynika, być może ludzi złapało przeziębienie albo grypa. Zaczęła się wiosna, zmiana temperatury, inne powietrze, a niektóre organizmy mają małą odporność. A wiadomo, że jak jedna osoba jest chora, to potem idzie to hurtowo i rozwija się szybko. Zrobiłem zakupy w moim ulubionym sklepie - Żelaźniaku. Był to mały drewniany obiekt, który funkcjonował przez prawie dwadzieścia lat. Uwielbiałem jego atmosferę, zawsze czułem się jak w domu. Do tego sprzedawczynie były bardzo miłe. Piegowata pani Stefania czy puszysta pani Agnieszka. Zawsze uśmiechnięte i pogodne obsługiwały klientów. Nieraz rozmawiając z nimi czułem się jakbym rozmawiał z własną rodziną. Nie wiem, czy to dobrze, ale starałem się traktować każdego człowieka jak przyjaciela i brata.

Kiedy wróciłem pomogłem mamie ugotować obiad. Może nie miałem dużych zdolności, ale dzięki życiu na wsi nauczyłem się profesjonalnego obierania ziemniaków. Chociaż w ten sposób mogłem pomóc. Usłyszałem odgłos drzwi. Były one tak stare, że skrzypienie klamki było słychać
w całym domu. Dino, który zaczął merdać ogonem, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że tata wrócił z pracy.

  • Cześć! Jak tam? - krzyczałem z daleka.
  • Hej, Marcin! Wszystko w porządku, ale miałem dzisiaj trochę roboty – powiedział. Co dobrego do jedzenia?
  • Oczywiście schabowy, ziemniaki, które sam ugotowałem i mizeria. Namęczyliśmy się
    mamą.
  • Brzmi pysznie!

Odmówiliśmy pacierz i zasiedliśmy do stołu. Panowała w naszym domu zasada, że kto zje pierwszy, ten zmywa. Nieoficjalnie byłem mistrzem, niepokonanym.

Dzień dobiegał końca. Słońce chowało się za horyzont, a zegar wskazywał godzinę osiemnastą. Miałem jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Spotkanie z panem Stasiem. Naszym sąsiadem. Był to człowiek niewysoki, ale o wielkim sercu. Przeżył II wojnę światową, był więziony przez Niemców. Mimo traumatycznych wspomnień, potrafił czerpać radość z każdej chwili. Od czasu moich dziesiątych urodzin co tydzień w sobotę graliśmy w szachy. Dziadek, jak czasem go nazywałem, był dla mnie jak moja rodzina. Spędzał z nami święta, często nas odwiedzał. Jego żona zmarła niedługo po wojnie. Chciałem być dla niego jak wnuk, ponieważ nigdy nie doczekał się swoich. Mieszkał w domku pod numerem 225. Małej, drewnianej, ale zawsze wypełnionej miłością chatce pełnej patriotycznego ducha. Byłem u niego tak jak zwykle – przed siódmą. Z daleka powitał mnie uśmiechem. Wręczyłem mu tygodniową prasę. Temat, który poruszyli dziennikarze, oprócz tych realnych i codziennych, był naprawdę interesujący. „Co by było gdyby świat został zaatakowany przez wirusa mogącego pozostać bezobjawowym?”.

Pamiętam, że 3 kwietnia był dniem pana Stasia. Wszystko mu wychodziło. Byłem bezradny
i bezsilny. Zawsze z podziwem oglądałem jego grę. Był dobrym rywalem, którego nigdy nie udało mi się pokonać. Skupiony, skoncentrowany od początku do końca. Potrafił przewidzieć mój każdy następny ruch, nieważne, jak bardzo byłby niespodziewany. Dziadek zawsze wiedział. Po skończonej grze często miał w zwyczaju mówić: „No, młody, przed tobą jeszcze daleka droga. Masz tu coś słodkiego na pocieszenie i widzimy się za tydzień.” Wtedy było tak samo, tylko że dodał słowa, które przez cały następny tydzień siedziały w mojej głowie. Dokładnie nie pamiętam, ale było to coś
w rodzaju: „bądź przygotowany na nasze następne spotkanie, może się wówczas wiele wydarzyć”. Nie wiedziałem, jak to odbierać, ale cierpliwie wytrzymałem siedem dni, które nie należały
do najlepszych. Zaczęło się od niespodziewanej, poniedziałkowej kartkówki z matematyki. Profesor Mularczyk lubi nas zaskakiwać. Byłem zaprawiony w bojach, więc płakałem jedynie w duszy. Wbrew obawom udało mi się dostać dwóję na szynach i zebrać łomot linijką po rękach. Chociaż zapamiętałem, że 2+2*2 to nie 8 tylko 6... Wtorkowa geografia zawsze napawała mnie lękiem. Udało mi się skompletować kolejne dwa minusy. We środę nieszczególnie wypadła mi poprawka z historii, a sprawdzian z fizyki nieźle zmusił moją głowę do myślenia. Co prawda tylko na ocenę poprawną, ale zawsze mogło być gorzej. W tym tygodniu przypadły mi obowiązki dyżurnego, więc dodatkowo musiałem na przykład nosić dziennik do innej klasy czy chodzić po kredę. W piątek z samego rana zaatakował mnie nieszczęśliwy los. Najpierw w-f i strój, który akurat miał urlop w łazienkowej suszarce. Przygodę szkolną zakończyła piekielnie trudna kartkówka z chemii. Czekało mnie jednak największe niepowodzenie tamtego dnia. Rozmowa z Asią, moją przyjaciółką, w której się zakochałem. Postanowiłem powiedzieć jej o swoich uczuciach. Spotkałem się z odrzuceniem, ale byłem dumny z tego, że zebrałem się na odwagę, by jej wyznać moją sympatię. Może trudno w to uwierzyć, ale po dzień dzisiejszy przyjaźnimy się, a nawet razem pracujemy. Dawne wspomnienia zawsze pozostaną powodem do śmiechu i łez.

W końcu doczekałem się soboty i moich 16 urodzin. Był to dzień tak naprawdę inny niż zwykle. Zaczęło się od wspaniałej niespodzianki, którą zorganizowali mi rodzice. Miałem okazję pojeździć na gokartach i zjeść pyszny, bardzo słodki tort. Najbardziej jednak czekałem na spotkanie z panem Stasiem. Po pięknym zachodzie słońca udałem się do sąsiedniego domu. Tam czekał na mnie dziadek, pyszne ciasteczko, kakao i życzenia. Kiedy zjedliśmy się słodkości, rozegraliśmy partyjkę szachów, atmosfera zrobiła się poważna. Pan Stanisław patrzył na mnie bardzo poważnym wzrokiem. Wiedział, że to, co zaraz się wydarzy, może być ciężkie dla mnie. Kazał mi założyć kurtkę. Nie mówił nic, ale jego wzrok wyrażał więcej niż jakiekolwiek słowa. Zeszliśmy do piwnicy, która znajdowała się tuż za domem. Pan Stasio wiedział, po co wyszliśmy i dlaczego. Tylko ja czułem się jak we mgle. Bałem się tego, co za chwilę będzie miało miejsce. Musieliśmy rozpalić pochodnię, ponieważ piwnicę spowijała ciemność. Dopiero w płomieniach mogłem dostrzec pajęczyny, które rozciągały się przez całe pomieszczenie. W lewym rogu znajdowała się mała, zniszczona i zardzewiała etażerka. Okryta była sztormiakiem, który też miał swoje lata. Pan Stanisław przedostał się przez pajęczyny, zrzucił ów płaszcz, z trudem, bo z trudem, ale udało mu się otworzyć szufladkę. Na początku nie widziałem, co z niej wyjął, ponieważ ogień pochodni przygasł. Było to na pewno jakieś nieduże zawiniątko. Powiedział, że wszystko wyjaśni się w domu. Coraz bardziej się bałem. Kiedy wróciliśmy, w świetle mieszkania dalej nie wiedziałem, czym jest ów pakunek. Pan Stanisław położył go przede mną, kazał mi usiąść, a potem powiedział uroczyście coś, co zapamiętałem na długie lata:

- „Marcin. Kiedy u twojej babci zdiagnozowano raka, przekazała mi pewną rzecz, którą miałem oddać ci w dniu twoich 16 urodzin. Trzymałem to u siebie w piwnicy ponad 10 lat. Dzisiaj jest dzień, kiedy kończy się moja rola i mogę ci to przekazać. Sam zobacz.”

Po rozpalonych od emocji policzkach popłynęły łzy. Domyślałem się, co jest w środku. Zacząłem rozrywać papier, w który była zapakowana paczka. W pewnym momencie przed moimi oczyma ukazał się strasznie zakurzony, zapewne z brakiem wielu stron bordowy notes z inicjałami MT, co oczywiście oznaczało Marian Tębalski. Był to prawdziwy kajet mojego dziadka. Popatrzyłem na pana Stasia, a on wymownie spojrzał na mnie. Czułem się niepewnie. Z jednej strony rozpierała mnie radość, ale bałem zajrzeć się do środka. Ten notes był jedynym, co po nim zostało. W środku znajdowała się cała prawda o jego losie. Pod wpływem chwili i impulsu otworzyłem agendę. Na pierwszy rzut oka było widać brak co najmniej kilku stronic. Mimo to z pozostałych dało się wiele odczytać. Na każdej pozostałej stronie znajdowały się daty i krótki opis. Często natrafiałem na znaki kończącego się wkładu - plamy z atramentu, pomimo tylu lat, były dalej widoczne. Niestety, dostrzec można było również ślady krwi. Nerwowo kartkowałem strony owego notatnika. Nie potrafiłem przeczytać nawet jednej. Pan Stasiek widział, że zareagowałem bardzo gwałtownie. Przytulił mnie do siebie i pozwolił mi się uspokoić. Po chwili postanowiłem przeczytać historię mojego dziadka.

Daty zaczynały się od połowy marca 1940 roku, a ostatnia strona została zapisana na początku kwietnia tego samego roku. Pogrążony w zadumie, zacząłem czytać. Nic nie chciało mi się ułożyć
w logiczną całość, ponieważ brakowało wielu stron. Najważniejsza była jednak ostatnia. Dokładnie pamiętam, co było w niej zapisane: „ 9 kwietnia 1940 r. Z samego rana wyciągnęli nas z łóżek. Nie dali nawet zjeść bochenka chleba, który był naszym stałym posiłkiem. Dzień ten rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną. Przewieziono nas do lasu, coś w rodzaju letniska. W czasie podróży rozglądałem się mimochodem wokół, obserwując moich współtowarzyszy: Grześka, Stefka i Heńka, którzy tak samo jak ja bali się tego co będzie. W ich oczach widoczny był strach. Pytano mnie o obrączkę, której nie znaleźli. Zabrano mi również pas, scyzoryk, odznaczenia wojskowe
oraz zegarek. Wskazówki zatrzymały się na godzinie 9:20, 7:20 czasu polskiego. Co z nami będzie? Wjechaliśmy przez ogromną, żelazną bramę. Siedziałem przy małym i jedynym okienku, więc widziałem, co dzieje się na zewnątrz. Nagle zatrzymaliśmy się. Drzwi otworzyły się i wszyscy ujrzeliśmy to, czego obawialiśmy się najbardziej. Zobaczyłem dół pełen ciał polskich żołnierzy, oficerów, pułkowników i jeńców. W tym momencie z naszej karetki wyprowadzili Grześka
i pośpiesznie zamknęli drzwi. Przez małe, okratowane okienko na własne oczy widziałem, jak został zastrzelony. Potem była kolej Stefka, Heńka, a następnie moja. Pomodliłem się do Boga, podziękowałem mu za to, że mogłem być Polakiem. Broniłem swojego kraju do ostatniego uderzenia serca. Nie wiem, co stanie się z notesem. Mam nadzieje, że trafi do Jasi, a jego zawartość ujrzy światło dzienne. Nawet jeśli miałoby to trwać wieki. To, co dzieje się w Katyniu, nie może być zapomniane!... Kocham Was przez całe wieki wieków. Do zobaczenia po drugiej stronie. Wierzę....” W tym momencie notes sam upadł mi na skrzypiącą podłogę. Łzy ponownie zaczęły spływać po policzkach, a mnie opanowała wściekłość. Na szczęście był przy mnie pan Staś, który pomógł mi się uspokoić. Nie mogłem uwierzyć w to, co przeczytałem. Mój dziadek został zamordowany w Katyniu przez Sowietów. Niewinni ludzie musieli zginąć! Ci, którzy kochali własny naród, płacili za to najwyższą cenę?! Dlaczego Rosjanie tak postępowali z Polakami? Skąd tyle barbarzyństwa?! Inaczej tego nie można było nazwać! Powinni cierpieć, a przez pięćdziesiąt lat ukrywali prawdę! Dopiero 8 lat temu przyznali się do winy. Znałem historię o Katyniu, jednak po przeczytaniu notesu mojego dziadka wszystko się zmieniło. Coś we mnie pękło, tak jak polskie serce w 1940 roku. Pan Stanisław powiedział mi, że moja babcia nie byłaby w stanie przekazać mi tego notesu. Zarówno ona, jak
i rodzice nie chcieli żebym znał prawdę. Po mojej interwencji dopiero zmienili zdanie. Nie mogłem zrozumieć ich decyzji. Przecież obowiązkiem każdego Polaka jest pamiętać o poległych obywatelach! A zwłaszcza tych, którzy bronili narodu przez całe życie i nigdy nie zdecydowali się poddać w obliczu wroga. Taki właśnie był mój dziadek i jego koledzy. Kiedy emocje opadły, a ja wracałem do domu, spojrzałem w niebo. Powiedziałem: „Dziadziu - jesteś bohaterem. Większym niż ci się wydaje. Czekaj na mnie, a za kilkadziesiąt lat znowu się spotkamy.” Po powrocie do domu o wszystkim porozmawiałem z rodzicami. Był to naprawdę ciężki dzień w moim życiu. Uważam, że jeden
z najcięższych w życiu. Pokazał mi, jacy ludzie potrafią być naprawdę i do czego prowadzi kłamstwo. Uznałem, że co rok w kwietniu będę odwiedzał Cmentarz Poległych w Katyniu i chociaż w ten sposób oddawać hołd bohaterom. Do nich należał mój dziadek.

        I tak od dwudziestu lat spełniam swoją powinność jako obywatel. Mam kochającą żonę i dwójkę dzieci. Jestem dziennikarzem i redaktorem w gazecie: „Co w Polsce słychać?”. Z racji 79 rocznicy morderstwa w Katyniu przygotowałem specjalny artykuł. Ukazał się on tuż przed moją podróżą
do Rosji. Opowiadał o roli prawdy w naszym życiu i jak bardzo jest ona ważna. Nawiązywał
do kłamstwa, które wyniszcza cały świat od wewnątrz. Dołączyłem również ksero stron z notatnika mojego dziadka oraz własne przemyślenia. Napisałem: „Nie pozwólmy w dzisiejszym brutalnym świecie dać się stłumić i być jak wszyscy. Miejmy swoje marzenia, postanowienia i cele. Realizujmy siebie i pamiętajmy o innych. Chwytajmy każdy dzień. Nie bójmy się mówić prawdy, bądźmy szczerzy. Nie pozwólmy, żeby szerzyły się kłamstwa i nieprawidłowe doniesienia. To one zaburzają hierarchię świata. Widać to na przykładzie Katynia, od niedawna również Smoleńska. Mimo że ZSRR przez ponad 50 lat ukrywał prawdę o tym, co stało się w 1940 roku,  to upór i chęć pamięci o poległych bohaterach pozwoliły odkryć prawdę. Ta okazała się brutalna i okrutna. To, co wydarzyło się
w tamtych miesiącach powinno być przestrogą dla nas wszystkich, ale również lekcją na przyszłe lata.  Katyń pokazał, że ludzie potrafią walczyć do samego końca o własny naród. Być może zginęła tam również twoja rodzina? Możliwe, że byli jednymi z 21 768 zamordowanych. Pewnie do końca świata nie dowiemy się kto, jak i kiedy zginął, ale wypełniajmy swój obowiązek i pamiętajmy. O wszystkich bohaterach i Polakach, którzy oddali życie za własną ojczyznę. To dzięki nim możemy żyć w Polsce - zranionej, spowitej krwią i wieloma ciosami, ale pełnej patriotycznego i walecznego ducha”.

 

***

 

C.C

14.03.2020r